piątek, 11 lipca 2014

gdy kończą się czereśnie...

Czereśnie zawładnęły mną całkowicie....właśnie zerwałam porcję na jutro i piję drinka, bowiem mokro było (nie że się nawodniłam, ale mokro i zimno, więc piję, żeby się rozgrzać, wczoraj pomogło, to dzisiaj też powinno). Porcję nie do zjedzenia bynajmniej, a do sprzedaży.W trakcie rwania obmyślałam menu dla moich gości, tym razem z Łodzi (ostatnio był u mnie Poznań w postaci 2 małżeństw i psa Lili, cudnego pieseczka, jeśli mam być dokładna, a Państwo Asia, Laura, Tomek i chyba Michał równie cudowni...aż smutno było, jak pojechali; po tylu dniach u mnie byli niczym rodzina). Ta, co ma przyjechać, Pani Ania ( z Łodzi) mówiła, że bardzo lubią kluski i pierogi...to i tatuś się przy nich pożywi, hihi. I że też chcą zjeść coś regionalnego i że nie wierzy w połączenie sera i kaszy gryczanej....no to ja jej pokażę :) może nie pierogi, bo tych akurat nie lubię (ci co czytają proszeni są o nieinformowanie o tym fakcie pana Zenona, bowiem on wierzy, że ja uwielbiam pierogi z kaszą gryczaną i serem, tak dobrze to ukrywam przez całe swoje życie), ale upiekę gryczaka, którego kocham, w wersji janowskiej. Biłgorajski jest taki se. Oj, aż mi ślinka cieknie...Chyba ukradkiem zrobię sobie drugiego i ostatniego drinka, coby zabić w sobie myśl o kaszaku. Zaraz, zaraz, skąd na moim stoliku trzy szklanki?!