czwartek, 10 grudnia 2015

leżaczki...

Zrywała się czasami i o szóstej rano. Owinięta w koc lub w kołdrę, zatapiała się w leżak i dosypiała, czasami z kubkiem kawy, czasami tylko z książką. Zabrała ze sobą na urlop jakiś grubaśny kryminał, ale przeczytała tylko połowę. On wstawał kilka godzin później i dołączał do niej. Dużo jeździli, zwiedzali, albo po prostu leżeli na leżakach, niekoniecznie rozmawiając ze sobą. Kasia i Krzyś z Bydgoszczy. To nie pierwsi goście, którzy zwrócili uwagę na moje leżaki, ale pierwsi, którzy zamiast zamówionych trzech nocy spędzili w moim gospodarstwie agroturystycznym dwa tygodnie. Planowali odwiedzić Roztocze, potem Polesie, a najdalej byli w Lublinie, ze dwa razy w Kazimierzu, Nałęczowie czy Janowcu. Tylko kilka godzin poza moim domem. Choć myślę, że nie tylko o moją rodzinę, czy dom chodziło, a także o leżaki. Bo chyba nie przede wszystkim?!
Potem była niespodziewana paczka z Bydgoszczy, a w niej ogromna kawa i czekolada. Ileś tam telefonów, esemesów i niekończące się obietnice powrotu. I za każdym razem łzy wzruszenia.
Często myślę o moich ostatnich gościach z tegorocznego sezonu i wiem, że właśnie dzięki nim zrozumiałam, jaką jestem szczęściarą mieszkając tutaj i mając swoje leżaczki na co dzień. Szkoda tylko, że pogoda mało sprzyja leżakowaniu. Bo w końcu miałabym na to czas. Tak, jak mam w końcu czas na czytanie. Taka pora roku. Na wsi roku nie dzielimy na wiosnę, lato, jesień i zimę, ale na czas pracy i odpoczynku. Oczywiście w przypadku gospodarstw hodowlanych jest nieco inaczej, bo bez względu na porę roku zwierzęta muszą jeść, ale ja mogę sobie zimą pozwolić na spanie do południa. Od czasu do czasu, wcale nie codziennie, wyjdę do sklepu, powiem, czy odpowiem „dzień dobry” lub tylko pomacham do kogoś w samochodzie. Czasami spotkam się z ludźmi, dowiem najnowszych plotek. Ot, chociażby takich, że geesowski sklep będzie otwarty tylko do końca roku. Zmieniły się przepisy. Nawet na wsi sklep nie może być byle jaki. Kiedyś w jedynym wtedy sklepie wielkim wydarzeniem był świeży chleb. Dzisiaj jest już niemal wszystko, a brakuje tylko klientów. Musi być dużo i tanio, no chyba, że ktoś pracuje na Azotach czy za granicą. Och, wtedy to nie pasztetowa i salceson włoski są na liście zakupów, a cała szynka, albo
polędwica. Koniecznie w próżniowym opakowaniu, bo podróż przecież długa.
I my też mamy przed sklepem swoją ławeczkę, ale zdecydowanie krótszą od tej serialowej z Rancza. Poumierali i to dość niespodziewanie. Zostało ich tylko dwóch. Sporadycznie przysiądzie na niej ktoś inny, czasami sklepowa, czy ja dla żartów. Ale najwyżej na kilka minut, bo obowiązki czekają.
A może wyciągnę leżaczek, wstawię do salonu i poczuję się lepiej? Może wcale nie chodzi o pory roku, o odpowiednie lekarstwa na różne choroby, a właśnie o ten leżaczek?

niedziela, 4 października 2015

Strach ma wielkie oczy

Piątek. Telefon. Dzień dobry, ja jestem ze Słowacji, chciałem wynająć pokój na miesiąc. Będę z córką....Ekstaza niemal,mimo iż nie tak łatwo było się dogadać, ale dwoje gości w październiku i to na cały miesiąc?! Pędzę więc do domu i sprzątam. W pewnym momencie uświadamiam sobie, że nie zapytałam,w jakim wieku owa córka. Pewnie mała, skoro mają być cały miesiąc. Na wszelki wypadek wstrzymuję się z przygotowywaniem spania dla małej. Facet ma pewne problemy z dojazdem, ale pomagam jak umiem. A że tłumaczyć drogi nie umiem, gość nie zawsze rozumie po polsku, więc trochę to trwa. W końcu są....hmmmm, właściwie jest, młody dość brunet. Tylko córki nie widać. Ja mówiłem, że będzie nas czwórka. I pokazuje na drugie auto. Ogarniamy więc z mamusią w ekspresowym tempie kolejne łóżka, goście schodzą się do pokoju. Tatuś pojechał po drewno na górę. Pierwszy, drugi, trzeci gość, uśmiechnięci, sympatyczni. Przy czwartym gościu ugięły mi się nogi. Mamusi chyba też, bo jakaś mała się zrobiła. Cygan. Wielki, gruby, wredny z gęby. Język, którym mówili do siebie na pewno słowacki nie był. No fakt, nie znam żadnego słowa po słowacku, ale jakoś podobny do czeskiego mi się wydaje, a po czesku znam nawet całe zdanie, które mówię z tak znakomitym akcentem, że wszyscy w Pradze brali mnie za Czeszkę (sważene wino prosim). Nie myślałam widząc gości ze Słowacji bynajmniej o grzanym winie, ale oczyma wyobraźni widziałam ograbiony dom i trzy nieboszczyki. Mamusia chyba też. Goście jadą kupić coś do jedzenia, a my zostajemy oniemiałe. Co robić?! Co robić??????????????
           Tatuś ze spokojem stwierdza, że skoro zapłacą, to co się mamy przejmować. Taaa, można liczyć na wsparcie. Rodzice jadą na górę po drewno.Ja gryząc palce stoję w oknie i wyglądam powrotu gości. Każde auto wjeżdżające w naszą drogę powoduje u mnie stan przedzawałowy. Idę po nalewkę. Nie pomaga. Odlewam do butelki (muszki owocówki są wszechobecne). I tak do wieczora...albo w oknie, albo w toalecie. Po zmroku robi się jeszcze straszniej. Nie możemy jeść, pić, nic nie robimy, nawet pomysłów nie mamy żadnych. Tylko przerażenie. 20.26 telefon. Jestem tak oniemiała, że nie mogę wstać. Drugi raz już nie dzwoni. Mamusia zamyka bramę, puszcza psa. O 22 kładą się spać (normalnie to po 1-szej). Ja gaszę światło zaraz po nich, ale spać nie mogę. Szczekanie psa- zawał. Auto na drodze- zdublowany zawał. W końcu zasypiam, ale co to za sen, jak same koszmary mi się śnią.
         Sobota nie lepsza,znowu nerwy,ale mamy już strategię na powrót. Okłamiemy, że pokoje wynajęte. Pies brał kasę, zdrowie i życie najważniejsze. Pojawia się u mnie nerwica natręctw, właściwie nie pojawia, ale wzmaga. Nawet na nasz samochód reaguję histerycznie (rodzice nadal wożą drewno, ja się kręcę przy chałupie). W końcu idę z pomidorami do siostry...jest lepiej...jadę do Kazimierza...idyllicznie wręcz, nerwica natręctw znika, może dlatego, że nie widzę żadnej z Cyganek,które zazwyczaj kręcą się dookoła turystów. Czas jednak wrócić do domu. Nie sama jednak. Mamusia chyba z uchem przy oknie, bo aby dotykamy balustrady przy schodach, a ona już na ganku. Mnie nie widzi, na widok T. prawie się osuwa. Dopiero mój głos ją pionizuje.
              Niedziela jakby ciut spokojniejsza.

niedziela, 13 września 2015

i nie dojechali....

Tego nie lubię najbardziej...Przyznaję, aż płakałam  piątkowej nocy. Płakałam przez gości, którzy nie dojechali. Miało być siedem osób (w jednym pokoju). Przenieśliśmy więc dwa tapczany z dołu do góry (w odwrotnej kolejności przenosi się dużo łatwiej). Zainwestowałam w łóżko składane (270 złotych). Naprasowałam się pościeli, jak głupia, sprzątałyśmy z mamcią cały piątkowy poranek i co? Nawet głupiego telefonu,że nie dojadą. A  chętnych na pokoje miałam wielu. I tak z planowanych kilkuset złotych zarobiłam 70, bo goście z jedynki mieli być 2 noce, a pojechali po jednej. W sumie trudno mówić o zarobku, bo przecież inwestycje poniesione się nie zwróciły. I to już kolejny raz, jak goście mnie robią w balona. Chyba powinnam założyć grupę na FB pod nazwą : "Uwaga na nieuczciwych klientów w turystyce". I podawać ich z nazwiska i z numeru telefonu.

piątek, 28 sierpnia 2015

wszystkie drogi prowadzą do...

Odpoczynku nad Potokiem oczywiście. Nawet te najbardziej nieprzejezdne. Niby takie mądre urządzenia, ta nawigacja, bardzo często turyści mają problem z trafieniem i to właśnie przez błędy w nawigacji. Chociażby wczoraj w nocy....godzina po 21, a gości nie ma...w końcu telefon....nawigacja kazała im skręcić w polną drogę i pani się teraz boi, czy sobie zawieszenia w samochodzie nie urwie, albo co. Wracać czy jechać dalej? Jechać dalej, poradziłam. Ja wyszłam na szosę. Czekam czekam i nic....Okazało się, że nie byli na tej drodze o której myślałam. W międzyczasie mamusia odebrała komórkę (szacun, ja się 2 tygodnie uczyłam odbierać dotykowego,a tej się udało przy pierwszej próbie)...Wracam więc, tłumaczę co i jak. Pani w jakimś strasznym opuszczonym lesie, z pochylonymi drzewami, droga już się skończyła. Niby koniec świata, ale zasięg był. Okazało się, że te pochylone drzewa to chmiel, i nawet turyści z miasta Łodzi to wiedzieli (a wcale to nie takie proste, bo pewni goście ze Śląska byli przekonani, że to winorośl albo tytoń)...W końcu dojechali....ufff...ale przynajmniej było wesoło i plantację chmielu zobaczyli z bliska. Mam szczęście do miłych ludzi. Kocham to co robię.

sobota, 4 lipca 2015

do trzech razy sztuka...

mam nadzieję, że jednak nie, bo najmilej jest, kiedy goście wracają. Ania (ta co kluski lubi) jest ze swoim mężem u nas już po raz trzeci. Upał niemiłosierny, ale ona niestrudzenie jeździ i zwiedza. Fakt, że szybko wraca. A jakie menu dla Państwa G.? Pierwszego dnia oczywiście kluski.Tym razem kładzione, ale że Ania jest na diecie, więc dodałam mąki żytniej. A dziś na obiad była fasolowa. Klient nasz pan. I nieważne, że 40 stopni w cieniu, że pot leje się z czoła, Krzysio zjadł 2 talerze fasolowej, a to co zostało, będzie na jutro. A ile ochów i achów się przy tym osłuchałam. Aż miło. Czyli jednak wcale jej nie przesoliłam....

poniedziałek, 25 maja 2015

W czasie deszczu...

...nudzą się nie tylko dzieci, także i dorośli. Co wtedy? Najczęściej turyści skracają pobyt. Na szczęście nie moi. Pani Beatka nawet stwierdziła, że zapowiadali ciągłe opady deszczu, a były tylko prawie ciągłe. Urodzona optymistka:) Z planowanych atrakcji nie skorzystali tylko z ciuchci w niedzielę, bo już  mieli dość pogody. W sobotę byli na Święcie Wina w Janowcu, wrócili jednak mocno rozczarowani cenami polskiego wina. Wcale im się nie dziwię. Bo skoro butelkę dobrego wina z Portugalii możemy kupić w Biedronce za kilkanaście złotych, to kto zapłaci 3 razy tyle? I tak naprawdę nie wiadomo za co, bo przecież nasi winiarze dopiero uczą się produkcji. Ceny warszawskie, a przecież Kazimierz jest nie tylko dla warszawki...Aczkolwiek muszę przyznać,że zaczyna mnie interesować uprawa winorośli...wracając do nudzących się dzieci...w każdym pokoju na szafie stoi magiczne pudełko, a w nim gry planszowe, puzzle, zabawki, kolorowanki, bloki i kredki.... a dla dorosłych są ulotki i przewodniki po okolicy i książki do czytania...także i moja :)

piątek, 17 kwietnia 2015

Niepewność...

Następni goście dopiero za tydzień....wtedy to pierwszy z długich weekendów, których terminy w tym roku wyjątkowo nie są łaskawe zarówno dla prowadzących agroturystykę, jak i przyjeżdżających do nas.
W Kazimierzu też pusto  (chodzi mi o turystów, a nie o Bronka K. i jego Bronkobus, przez którego parkowałam dzisiaj niemal kilometr od Rynku). Ale mam czas na porządki i na planowanie.Wymyśliłam sobie, że  moi goście (tacy z dłuższym pobytem i wyżywieniem) będą wyjeżdżać ode mnie z jakimiś smakowitymi podarunkami. Dżemiki, sok, czy nalewka, do tego ciasteczka. Koniecznie muszę zrobić firmowe etykietki. Trza mieć jednak wyczucie, czy goście przyjeżdżają naprawdę jako małżeństwo, a nie są na przykład tylko kochankami, bo wtedy ten słodki zestaw posłużyłby jako dowód w sprawie rozwodowej. A dżemy i soki jak wiadomo głosu nie mają, więc po co mnie ma ktoś włóczyć po sądach ;)

sobota, 4 kwietnia 2015

a pierwsi powtórkowi goście to studenci z Warszawy...Pierwszy raz byli w lipcu (tak się złożyło, że byli razem ze wspomnianymi we wcześniejszych postach gośćmi z Łodzi)....przyjechali w czwórkę, spóźnieni parę godzin, zajęli pokój numer 1..Ich celem był Kazimierz...i co? i kicha! Olali Kazimierz...siedzieli cały czas w Rzeczycy...takiej reakcji można spodziewać się po gościach w wieku 45 plus...ale po małolatach?! Cisza i spokój?! Ze dwóch chłopaków wybrało się w sobotę wieczorem do Kazika, poszli z buta i zaraz wrócili...Bardzo mili i sympatyczni,zjadali wszystko, co im dałam...(tacy grzeczni, albo ja taki miszcz gotowania;) ) Nawet jeden zlikwidował jakiś napis na nowym odbiorniku TV ( w końcu  Politechnika Warszawska)...a z tydzień czy dwa wielki ekran telewizora był mniejszy o połowę przez 75 jakichś dziwnych pierdół dookoła...no i w listopadzie zadzwonili, że chcą wrócić  na sylwestra..i to nie w czworo, a w 11, albo nawet 12 osób... Pokoje duże, zmieszczą się, pomyślałam...a że miałam już umowę podpisaną na pracę w Alpach, to w domu powiedziałam w ostatniej chwili....ale załatwiłam pomoc. Mamusia do tej pory o nich opowiada, taka zachwycona...a Tatuś aż na pogotowiu wylądował..przypomniał sobie studenckie czasy i pił z chłopakami....

odpoczyneknadpotokiem: Zapowiadana przeze mnie w ostatnim poście pani Ani...

odpoczyneknadpotokiem: Zapowiadana przeze mnie w ostatnim poście pani Ani...: Zapowiadana przeze mnie w ostatnim poście pani Ania z miasta Łodzi jest u mnie znowu....Byłaby już trzeci raz, ale w Sylwestra Odpoczynek na...
Zapowiadana przeze mnie w ostatnim poście pani Ania z miasta Łodzi jest u mnie znowu....Byłaby już trzeci raz, ale w Sylwestra Odpoczynek nad Potokiem był zajęty (o tym w następnym wpisie)...I to jest najpiękniejsze, gdy goście do nas wracają....choć nie zawsze można się tego spodziewać...pierwsza noc pani Ani u nas była burzliwa....jej pies walczył z myszą, która kradła mu jedzenie....jazgot na cały dom...ja przerażona,no bo skąd mysz na poddaszu?! Naiwna byłam mimo 42 lat...teraz mam rok więcej, ale naiwność nie znikła...czy nie zniknęła?! Pies brał...grunt, że mysz znikła....ale ale...drugiej nocy w pokoju pojawił się....nietoperz...autentycznie płakałam....początek Odpoczynku, ja staram się, żeby wszystko było perfekcyjne, a tu taki niefart...no nic...myślę sobie, przez te łzy...nie zarobię, nie wykażę się...planowane kluski zje Zenuś...a rano...byłam przekonana, że pani Ania ucieknie, gdzie pieprz rośnie, no bo po myszy i nietoperzu, to tylko niedźwiedzia albo dzika można się spodziewać....a goście...oaza spokoju...zapowiedzieli powrót...i właśnie jest...i już pani Ania jest Anią....jest jak wcześniej miło i sympatycznie...na obiad była fasolowa (bo to ulubiona zupa męża Ani), na drugie żeberka w miodzie z kluskami śląskimi (goście zaskoczeni, że pamiętam, kto co lubi)...na deser moje ciasta...4 miesiące praktyki w cukierni CdS zobowiązują...piekłam wczoraj do drugiej...a keks z 8 razy wyciągałam z piekarnika...i nie wychodził, a wypływał...wrzucałam again and again...do skutku....kto powiedział, że tylko barany są uparte?!