niedziela, 3 listopada 2013

A dziś o Euroszansie.Trochę ochłonęłam, więc nie będzie tak ostro. Ostatnie tygodnie (nie 2 i nie 3, ale z 8, więc można też napisać ostatnie miesiące) spędziłam na rozliczaniu wniosku,dokładniej na pisaniu rozliczenia. Była histeria, płacz, szloch, rwanie włosów z głowy,rozpaczliwe telefony, nalewki itp. I to wszystko w ilościach hurtowych. Poza nalewkami, bez obaw. Starczy dla gości. A miało być tak pięknie.Wielka szansa dla tych,którzy chcą założyć działalność gospodarczą, pomoc,kursy,szkolenia,itp. No to się zapisałam,nie martwiąc się, skąd wezmę 30 procent wkładu własnego.Rozpoczęcie się przesuwa, bo nie ma 20 chętnych osób. Że też wtedy nie zapaliła mi się lampka kontrolna, że coś może być nie tak.Ale czasem dysponowałam, więc czekam. W końcu jest! Kurs się zaczyna, w moim ulubionym Nałęczowie. Dostajemy harmonogram, spotkań bez liku, z marketingu, z księgowości, prawa pracy, pisania biznesplanu, prowadzenia działalności gospodarczej. Wszystko jak na tacy! Głupi by nie skorzystał. W dodatku przerwy kawowe, obiadki, można się poznać,zaprzyjaźnić, nawet zakochać;) Dni szkoleniowych 10 czy 12 rozciągniętych na jakieś 2.5-3 miesiące. No to jadę.Grupa rzeczywiście fajna, przerwy są najciekawsze, jak się okazuje.A na zajęciach? Słuchamy o rodzinie, o dzieciach, o teściowej, uczymy się jak oszukać zus, krus i wszystkie możliwe urzędy. Gdzie nocować na szkoleniach, jak wyglądała komunia syna, itp. Przeciągamy się za ręce, recytujemy, bawimy, rysujemy.  A wszystko to pewnie za 200 złotych na godzinę. Bynajmniej nie dla nas, a dla prowadzących szkolenia. Żadnych konkretów. W ostatnim etapie, pisania biznesplanu, wykładowca zasugerował mi zmianę działalności z portalu turystyki na wiejskiej na gospodarstwo agroturystyczne. Prawda jest taka, że ja całe życie marzyłam o swoim pensjonacie, więc zgadzam się bez oporu. Jak już po kilkumiesięcznym oczekiwaniu pojawia się ogłoszenie o naborze, piszę biznesplan i dostaję dotację. Podpisuję umowę, razem z siostrą, bo trzeba mieć zabezpieczenie wekslem.  I dopiero wtedy poznaję całą prawdę. Biurokracja. Biurokracja. Biurokracja. Robię się na przemian blada, zielona i pomarańczowa. Zerkam na resztę grupy. Nie tylko ja. Pani prowadząca szkolenie mówi nam o wymogach zapytania ofertowego, wyboru ofert, itp, na każdy zakup wyszczególniony we wniosku, a moja lista liczy 84 pozycje.
 Czyli formalnie rzecz biorąc nawet na każdą śrubkę o wartości 13 groszy musiałabym składać zapytanie ofertowe i zebrać 3 oferty (co najmniej), dokonać wyboru najtańszej śrubki, napisać o tym protokół, kupić śrubkę,opisać fakturę i jeszcze napisać protokół zdawczo-odbiorczy i wpisać tę śrubkę (razem z innymi zakupami) w kilku różnych zestawieniach, wnioskach i raportach.I wcale tu nie kpię, ale naprawdę tak wyglądało moje rozliczanie.Oczywiście śrubek i innych pierdół w projekcie nie było, dlatego ich nie mogę rozliczać, a poszły za moją kasę. Wszystkie zakupy muszą być oznaczone i powinnam zrobić tak: na łóżko narzuta z logiem euroszansy, na stół obrus z wyhaftowanym logiem itp. Ale na parapety doniczki ze słowami: a to za moje. Bo parapety, roletki, włączniki czy tam wyłączniki były niekwalifikowalne. Właściwie to będą, jak wniosek zostanie uznany. Można zwariować?! Można!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz